Pierwszy powrót
Trzy tygodnie temu pożegnaliśmy się..
Pożegnanie, dość mocne słowo, ale dla mnie tak było..
Cały tydzień czekaliśmy na ten pierwszy wyjazd, rozłąkę, ale kiedy przyszedł ten moment,
łzy same kręciły się w oku, serde dudniło, żal parł przeróżne słowa na usta
Walczyłam, sama ze sobą walczyłam, żeby sie wybuchnąć, nie krzyczeć, płakać..
Dlaczego nie dałam ujśćia emocjom?
Mam dziecko i jedynie ono trzymało mnie w całości, broniło przed rozpadkiem na miliardy maluteńkich części..
To był cięzki czas..
Najcięższy w moim życiu..
Można powiedzieć, że trzymałam się powierzchownie, niczym zbity wazon, posklejany wyłącznie taśmą..
Miałam dość, wielokrotnie myślałam o poddaniu się..
Wyjazd zorganizował Nasze życie, uporządkował je pod siebie..
Nie zadbaliśmy o NIC co miałoby nam pomóc w codziennej egzystencji
Najważniejszy był ON i jego WYJAZD
Kupiliśmy, zainwestowaliśmy, spakowaliśmy wszystko co mogłoby się tam przydać, setki kilometrów od domu
Czepiam się ..
Przecież ja byłam na miejscu
Nie zostałam sama
Są rodzice
Teściowie
Rodzeństwo
I moje najwspanialsze słoneczko
To nie ja pojechałam kilometry od domu, bez nikogo, zdana sama na siebie
Tak..
Zostałam z dzieckiem i kilkoma osobami, gotowymi zawsze do pomocy, które w ciągu tych trzech tygodni zadzwoniły może dwa razy
Które bardziej oczekiwały lub zwyczajnie potrzebowały mojej pomocy, niż gotowe były obdarzyć mnie nią
Efekt?
Zostałam sama, bez siły
Psychicznej?
Fizycznej?
Byłam przekonana, że nie dam rady
Czy płakałam?
Prosiłam o pomoc?
Kogo? Dlaczego?
Płakałam, beczałam jak dziecko, któremu zabrano ulubioną zabawkę, nie przespałam spokojnie ani jednej nocy, odreagowywałam stes dnia..
Śniadanie, kolacja, obiad, pranie, sprzątanie, zabawa, okres buntu..
Jak wytłumaczyć dziecku, tak małemu dziecku, że tata jest w pracy?
Jak wytłumaczyć, że każdy jadący samochód, to nie tata?
Krzyki, piski, drapanie, krzyczenie, przerobiłyśmy chyba wszystko..
Katar, brak snu
Brak cierpliwośći..
Prawie się poddałam, ale co to maleństwo jest winne?
Dlaczego miałoby tracić drugiego rodzica?
Bo czym jest niby obecny rodzic, ale taki na którego liczyć nie można?
Taki, który traci energie, uśmiech..
Dziecko potzrebuje miłości, radośći, czasu..
Minęły trzy tygodnie..
Zasypiam przy małej, bo ona boi się iśc spać sama..
Jem to, co ona zostawiła,
Robie pranie dwa razy dziennie
Budzika nie potrzebuję
Wstaje regularnie o 1 i 4 w nocy
Rano 5;50
Kładę się
Kiedy Bóg da
Słyszę płacze dzieci nawet z drugiego końca ulicy
Nie pamiętam jak maluję się kobieta
Nie wiem już jak wygląda seksowny ubiór
Wiem za to, ile dni można przechodzić w jednym dresie, bo jest wygodny, szybki do ubrania i łatwo można sprać z niego plamy
Znienawidziłam mojego partnera..
Przez trzy tygodnie słuchałam o jego drogach, o weekendach spędzonych na parkingu z innymi kierowcami, o smaku niemieckiego piwa, o tym wszystkim co robią "wolni ludzie", słuchałam płaczu, kiedy zgłubił się i dramatu kończącego się cukru
Płakałam do telefonu, krzyczałam i błagałam o powrót..
Będą kolejne trasy..
Beż pytań, rozmów, po prostu wiem,że będą, taka decyzja..
Jak w szkole
Odgórnie podjęta..
Wreszcie Nasz dzień
Mimo złości, żalu, czy może jeszcze innego uczucia, którego nazwy jeszcze nie poznałam, a które w całości mnie opanowało, radość w moment przepełniła mnie
Mała?
Dawno nie dała jednej osobie tyle buziaków
Jest z tatą wszędzie, a przynajmniej próbuje być..
Bo przecież jak można zabrać dziecko do toalety?
Jak zrobić z nią śniadanie?
Przecież TO NIEMOŻLIWE
Czyżby?
Chciałabym móc zrobić COKOLWIEK bez niej..
Uczucie komletnego wypalenia, podświadoma radość, że wrócił, cały zdrowy..
Ale moment..
Jakie wrócił?
Przyjechał
Znów namiesza..
Rozpieści małą, wprowadzi znów swoje "Zasady"
Spróbuje ją wychować, krzykiem, bo przecież na tłumaczenie zmarnowałby za dużo energi..
Zrobi też trochę bałaganu, wybierze się na miliony niezbędnych sobie zakupów i co?
Znów wyjedzie..
Zostawi nas z problemami dnia codziennego..
Czy wytrzymam?
Wytrzymam, z każdym dniem staje się coraz silniejsza..
Ale właśnie, STAJE SIĘ
Już jedynie w liczbie pojedyńczej..
Nie liczę na nikogo pomoc, bo nikt nie ma powodu, dla którego miałby ciągle mi pomagać..
Nawet jej nie oczekuje
To on powinien się włączyć w życie rodziny, nie ktoś inny..
Weekend miał być mój, miałam wypocząć..
Może nacieszyć się nami..
Nacieszyliśmy się, wizytą u teściów, wspaniale..
W dniu wczorajszym przegrałam walkę
Walkę ze samą sobą..
Nie chcę być samotnym żołnierzem w walce o batalion..
Nie będę walczyła już o NAS..
Nie można samemu walczyć o dwojga ludzi..
Do związku, do wspólnego życia potrzeba dwoje ludzi..
Nie da się planować wspólnej przyszłości przez przekazywanie informacji i kolejnych podjętych decyzji..
Nie można budować "szczęścia na przyszłość" przez zostawienie najukochańszych osób bez dostępu do oszczędnośći, z minimalnym stanem gotówki, bez choćby głupiego wózka, który sporo ułatwia życie z dzieckiem, a którego brak tak bardzo mnie zabolał..
To wszystko, wszystko spowodowało, że jedynie się oddaliliśmy..
Ślub?
Plany..
Nie, nic nigdy nie warto planować..
Teraz zobaczymy jak potoczą się dalsze losy..
Może wykorzystaliśmy już w życiu wszystkie szansy na walkę z przeciwnościami losu?
Może te wszystkie walki spowodowały, że nie chcemy już stać po jednej stronie?
Może wypaliła się siła..
Może po prostu ...
Nie wiem, nie wiem co będzie dalej, ale jedno jest pewne..
Mam dośc i w końcu zamierzam ja informować, podejmować decyzję..
Albo otworze innym oczy..
Albo zepsuje do końca, to, co już i tak się rozpada..
Ale jedno jest pewne, krzyki, prośby, stajki i inne formy nie przyniosły efektu, a ja nie mogę niszczyć się dalej od środka..
Nie mogę, bo mam dla kogo być silną kobietą..
Jescze przecież nie raz będę się denerwowała, choćby przy zadaniach z matematyki :)